Wprowadzenie do kontemplacji - terapia modlitwą

Ksiądz Grzegorz, WPROWADZENIE DO KONTEMPLACJI

  

Wstęp

„Chodź ze mną na pustynię”. Jest coś większego niż twoje działanie: modlitwa. Jest siła potężniejsza niż twoje słowo: miłość!

Tak odczytał wezwanie Boże Carlo Carretto (w książce pod tytułem „Listy z pustyni”). Jestem przekonany, że takie wezwanie Bóg kieruje do każdego człowieka – także do Ciebie. Bóg chce się z Tobą spotkać. Być z Tobą tak, jak są ze sobą dwaj przyjaciele.

Wprowadzenie do kontemplacji, które zawiera niniejsza broszura, jest rodzajem przewodnika dla tych, którzy na takie wezwanie Boże chcą odpowiedzieć. Zawiera trochę rad i siedem praktycznych ćwiczeń, które mogą pomóc w zorganizowaniu czasu pobytu na „pustyni”, na której czeka Bóg.

Kontemplacja jest darem Boga. Nie każde wyjście na pustynię musi zakończyć się spotkaniem z Nim. Każde jednak ma sens, bo jest szukaniem Boga żywego. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że po jakiejś ilości prób objawi Ci się Bóg (zgodnie z zapewnieniem Jezusa: „Kto szuka, znajduje”). Wejdziesz wtedy w fascynujący świat kontemplacji, to znaczy obcowania z Bogiem żywym.

Zapraszam Cię do kilku minut uważnej lektury (tyle czasu zajmie przeczytanie pierwszej, teoretycznej części broszury) i do przynajmniej kilkudziesięciu minut duchowych ćwiczeń (zawartych w części drugiej)

 

Część pierwsza. Trochę teorii...

 

Zanim przystąpisz do ćwiczeń, przeczytaj kilka praktycznych uwag, które są zapisane poniżej.

Trzy rodzaje modlitwy

Są trzy rodzaje modlitwy: modlitwa ustna, medytacja i kontemplacja. Te etapy modlitwy można porównać do procesu uczenia się w szkole. Modlitwa ustna to jakby szkoła podstawowa. Z wiadomości wyniesionych ze szkoły podstawowej korzystamy przez całe życie. Modlitwa ustna, która ma podstawowe znaczenie, towarzyszy nam także przez całe życie. Nauce w gimnazjum odpowiada modlitwa medytacyjna. Odpowiednikiem szkoły średniej jest kontemplacja.

Wartość terapeutyczna modlitwy

Modlitwa jest czymś absolutnie koniecznym w życiu człowieka. Przyczyna jest oczywista. To, co w człowieku „zewnętrzne”: widzialne, poznawalne, jest podobne do wierzchołka góry lodowej. To, co o sobie wiemy, obejmuje niewielką część tego, kim naprawdę jesteśmy. W każdym z nas jest ogromna sfera, która pozostaje poza zasięgiem wzroku i rozumu. Każdy musi znaleźć swój sposób na „posklejanie” tych dwóch sfer: człowieka „zewnętrznego” i człowieka „wewnętrznego”. W przeciwnym wypadku zmierza do dezintegracji osobowości, która przejawia się w konfliktach i chorobach. „Posklejanie” tych dwóch sfer zakłada trud dotarcia do tego, co jest we mnie tajemnicą. Swoje sposoby na to ma nauka (psychologia, medycyna) - przez sprowadzanie tego, co niepoznawalne, do kategorii racjonalnych. W niniejszej broszurce proponuję Ci inny sposób. Zobacz! „Bóg jest większy od twojego serca”. Podświadomość - tak ogromna, jak ukryta w wodzie część góry lodowej - jest „zanurzona” w Bogu. Nawet to, co ogromne, jest znikome wobec wielkości Boga. Sposób, który Ci proponuję w niniejszej broszurce, jest taki: aby zrozumieć siebie, aby ogarnąć tajemnicę „człowieka wewnętrznego”, trzeba „zanurzyć się” w Bogu. Sposób jest tylko jeden: modlitwa, zwłaszcza kontemplacyjna.

Na wstępie musisz podjąć decyzję. Znaleźć godzinę, którą spędzisz na modlitwie. I tak przez trzy dni. To wcale nie tak dużo. Więcej czasu spędzisz w poczekalni do jakiegoś lekarza...

Musisz też założyć, że Jezus jest lekarzem. Zobaczysz, że modlitwa jest wspaniałą przygodą, która działa tak, jak lekarstwo - jeśli poddasz się wskazówkom zawartym w tej broszurce.

Niech nikt nie wie o tym, że realizujesz „terapię modlitwą”. To sprawa między Tobą i Panem Bogiem. Chodzi tu o taką modlitwę, o której mówi Jezus słowami: „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6,6).

Dlaczego „wprowadzenie” do kontemplacji?

 Proponuję Ci w niniejszej broszurce wprowadzenie do kontemplacji. Dlaczego tylko „wprowadzenie”? Jest to jasne, jeśli się pamięta, że istotą kontemplacji jest pozostawanie „do dyspozycji” Boga, bycie w Jego obecności. Kontemplacja jest owocem spotkania dwóch partnerów: Boga i człowieka. Nie istnieje jakaś „technika” działania, która gwarantuje dojście do kontemplacji, gdyż nie wystarczy jednostronne działanie człowieka. Musi istnieć zgodność działania konkretnego człowieka z działaniem Boskiego „Partnera”, a Ten prowadzi do Siebie tego, kogo chce - i to drogą, która zawsze jest niepowtarzalna i jedyna... Dlatego można jedynie zaproponować „wprowadzenie” do kontemplacji. Osiągnięcie właściwej predyspozycji do kontemplacji nie  zależy od stosowania jakichś „technik” psychologicznych. „Błogosławieni ubodzy w duchu” - Bóg  szuka takich ludzi. Wszystko zależy od tego, czy Bóg natrafi we mnie na „pustą przestrzeń”, którą będzie mógł wypełnić Sobą. Nic nie znaczą nawet bardzo przemyślane „techniki” kontemplacji, jeśli ktoś jest „bogaty” w duchu. Samolot z Panem Bogiem na pokładzie nie może wylądować na lotnisku, które jest zajęte.

Proponuję Ci rozważania, które mogą prowadzić - jeśli taka jest wola Boga - do kontemplacji. Jeśli tak się nie stanie, to nie wiń siebie. Może Bóg chce wypróbować Twą pokorę i cierpliwość? Próbuj - aż do skutku. Stawaj przed Bogiem w gotowości. Możesz Mu ofiarować właśnie swą gotowość, którą można porównać do włączenia „nasłuchu” radiowego. Bóg „nadaje” na Swojej częstotliwości, do której musisz się „dostroić”. Twoja gotowość jest jakby szukaniem właściwej Bogu fali. Jeśli nie znajdujesz jej, to znaczy, że jeszcze musisz szukać. Pewne jest, że Bóg ciągle „nadaje” w Twoim kierunku Swe sygnały. Szukaj! (NB. Trzydniowa terapia modlitwą, o której mowa w tytule niniejszej broszurki, może się przedłużyć).

Kilka uwag praktycznych

 Aby przystąpić do kontemplacji, musisz zdecydować się na oddanie Bogu od 10 do 30 minut. Zajmij wygodną pozycję, w której ciało jest „uważne”. Może to być pozycja siedząca, ale wtedy kręgosłup powinien być wyprostowany. Istotą kontemplacji jest pozostawanie „do dyspozycji” Boga, bycie w Jego obecności, wsłuchiwanie się w Jego natchnienia. Aktywność własna człowieka powinna być w kontemplacji jak najbliższa zeru. Działać ma Bóg. Nasze działanie stanowi niepotrzebny filtr, który nie pozwala Bogu w nas działać w taki sposób, jaki On zamierzy. Staraj się po prostu „być” w obecności Boga. W kolejnych trzech dniach „terapii modlitwą” przejdziesz konkretne etapy kontemplacji. Realizując je, nastaw się na trudności. Na pewno w trakcie 30 minut kontemplacji pojawi się w tobie myśl, że oto musisz właśnie teraz coś bardzo ważnego zrobić: zapomniałeś gdzieś zatelefonować, gdzieś musisz iść. Oddal te myśli. W tej chwili jest ważne tylko jedno: Twoje „bycie” przed Bogiem. Jesteś na pustyni, na którą wyprowadził Cię Bóg... Na pewno pojawią się rozproszenia. Są dwa sposoby na ich oddalenie. Zacznij przez jakiś czas powtarzać rytmicznie jakąś krótką formułę modlitewną (np. „Pan mój i Bóg mój”, „Jezu, ufam Tobie”). Albo przez jakiś czas skup swą uwagę na oddechu. Kontroluj oddech według rytmu: wdech, który trwa 6 uderzeń serca, moment zatrzymania wdychania, wydech, który trwa 6 uderzeń serca, chwila zatrzymania wydechu, itd. Gdy powróci skupienie, spróbuj ograniczyć swą aktywność do zera. Trudnością będzie znalezienie sobie miejsca i czasu odosobnienia (Carlo Carretto pisał o „pustyni w mieście”, którą każdy musi sobie stworzyć). Jeśli nie poradzisz sobie z tym w swoim domu, to ucieknij do jakiegoś kościoła. Wejdź do kościoła na pół godziny przed rozpoczęciem liturgii i tam „zorganizuj sobie” swoją pustynię. Po pół godzinie kontemplacji poczujesz, że byłeś w innym świecie i wrócisz do życia mocniejszy. Dojdziesz do tego, że pół godziny będzie Ci za mało.

Wchodząc w kontemplację nastaw się na niespodzianki. Mogą pojawić się w Twoim życiu doświadczenia, których nie można po ludzku wytłumaczyć. Zacznie bowiem działać Ktoś, kto nieskończenie Cię przewyższa. Nie szukaj sam niezwykłych doświadczeń. Szukaj tego, co zwyczajne. Bądź trzeźwy i nie ulegaj emocjom. Bóg szuka naczyń, które są pokorne. Największym wrogiem modlitwy jest uleganie emocjom. Kierując się emocjami łatwo o wniosek, że Bóg jest blisko mnie wtedy, gdy Go „czuję” i o porzucenie modlitwy - i to w imię szlachetnego szukania autentyzmu - wtedy, gdy moje serce staje się zimne. Rytm modlitwy musi być niezależny od uczuć. Trzeba założyć, że Bóg jest „większy od naszego serca”. Może najcenniejsza jest modlitwa właśnie wtedy, gdy przychodzi oschłość? Próbuj potraktować oschłość jako dar, przez który Bóg coś chce Ci powiedzieć... I pamiętaj, że najważniejszym sprawdzianem doskonałości nie są uczucia ani niezwykłe doświadczenia, ale miłość, która sprawdza się w trudzie codzienności - w życiu dla innych i dla Boga. Nie trzeba być niecierpliwym. Każdy będzie miał swój „dzień czwarty”, gdy spotka Boga w wieczności i zobaczy Go „twarzą w twarz” (1 Kor 13,12).

 

Część druga.

Zaproszenie do siedmiu praktycznych ćwiczeń...

Proponuję siedem etapów, które można porównać do siedmiu schodów. Każdy z nich przybliża do celu. Po bardzo wolnym przeczytaniu każdego punktu postaraj się pozostawać od trzech do trzydziestu minut „w  świecie” w nim nakreślonym. Proponuję siedem etapów wprowadzenia do kontemplacji. To próba „dostrajania” naszego ducha do fal nadawania Pana Boga.

 

  1. Wprowadzenie do etapu odprężenia i ciszy

 

Jestem jak naczynie, które jest naładowane niepotrzebnymi rzeczami. Odkładają się we mnie - jak w naczyniu - różnorakie stresy, konflikty, zmartwienia, przywiązania. Odkładają się urazy, grzech. Moje serce jest ociężałe. Tak dużo tego, że trudno o miejsce dla Boga. Muszę Mu zrobić miejsce. Z tym balastem nie można iść do przodu. Bóg chce, abym te ciężary odrzucił od siebie i uczynił miejsce dla Niego w mojej duszy. Bóg chce, abym powiedział sobie: „Odrzucam od siebie wszystkie stresy, kłopoty, zmartwienia. Odrzucam urazy. Odrzucam grzech. Odrzucam wszystko, co mnie przygniata”.

Mówiąc te słowa chcę wyobrazić sobie, że właśnie przechodzi koło mnie Jezus. Jezus podchodzi do mnie i zdejmuje z moich barków wszystko to, co mi ciąży, jak krzyż. Jezus bierze mój krzyż na swoje ramiona. Oddałem Mu wszystek ciężar, który mnie przygniata. Moje ramiona stają się lekkie. Wyciszam emocje... Wyciszam umysł... Wyciszam nerwy... Powoli otacza mnie kojąca cisza...  Jestem wolny od wszelkich trosk i ciężarów. Wchodzę w głęboką ciszę, którą odnajduję w sobie samym...

(Trwaj w tym stanie wyciszenia przynajmniej przez kilka minut)

 

  1. Wprowadzenie do etapu doświadczenia Bożej Obecności

 

Cisza, którą odnajduję w sobie, nie jest pustką. Jest w niej KTOŚ! Jak to możliwe? Bóg mieszka we mnie przez Ducha Świętego. W najtajniejszej głębi mojej istoty Bóg utworzył sobie świątynię. Nie muszę Go szukać gdzieś daleko. On jest „bliżej mnie niż ja siebie samego” (św. Augustyn). Duch stworzył we mnie nową jakość antropologiczną, ducha (pneuma), który jest jakby nowym „zmysłem”, poprzez który jestem zdolny doświadczyć Istnienia Boga. Jeśli nie będę stawiał przeszkód działaniu Ducha Świętego i jeśli kocham Boga, to On da mi się spotkać. Muszę tylko wejść w siebie.

Bóg JEST! Ma imię, które brzmi: „Jestem, który Jestem”. Tylko Bóg JEST. Wszystko,  co ogarniam myślą, staje się: rodzi się, starzeje i niknie. „Wszystko przemija”. Tylko Bóg JEST. On ogarnia mnie Swą Wszechobecnością. W Nim żyję, poruszam się i jestem. Jestem, ponieważ On JEST.

Aby spotkać Boga, który jest tak blisko, muszę odciąć się od zgiełku, który ciągle mnie otacza i który jest w moim wnętrzu. Właśnie teraz! Teraz eliminuję z mojej świadomości wszelkie bodźce zewnętrzne, uspokajam kłębowisko myśli. Oddalam się od wszelkich hałasów. Wchodzę w głęboką ciszę. W najgłębszej ciszy słyszę tylko echo: Jestem... Jestem.... Jestem... To Bóg! Ogarnia mnie Istnienie: Bóg, który JEST. On chce mi dać najwspanialszy dar: Siebie.

Chcę trwać w tym stanie wyciszenia bezinteresownie. Niczego nie chcę od Boga. Nie będę próbował Go zrozumieć, analizować Jego przymioty. Wystarcza, że On jest. Trwanie w Jego Obecności ma sens samo w sobie - jest najpiękniejszą aktywnością ludzkiego ducha. Cisza, która mnie ogarnia – jest mową Boga. Ten, który JEST, przychodzi do mnie w ciszy.

(Przez chwilę skup swe myśli tylko na tym jednym słowie: „Jestem, Jestem, Jestem...”. W jakimś momencie wyeliminuj także tę myśl, pogrążając się w zupełnej ciszy wewnętrznej.)

 

  1. Wprowadzenie do etapu poznania swej małości przed Bogiem

 

(Wyglądnij przez chwilę przez okno lub spójrz w niebo).

Jakim ja jestem pyłkiem w ogromnym kosmosie! A cały kosmos nie jest w stanie ogarnąć Boga. On jest Stwórcą ogromnego wszechświata. On nieskończenie przerasta wszystko, co jestem w stanie ogarnąć wzrokiem, rozumem, uczuciem. Muszę spojrzeć na siebie we właściwych proporcjach. Nie jestem centrum świata. Jestem maleńkim jego fragmentem. Pyłkiem we wszechświecie. Czymś mniejszym niż pyłek - przed obliczem Boga.

Korzę się przed Twoim Majestatem, Boże!

(Trwaj w świadomości, że jesteś znikomy przed Bogiem. Trwaj w poczuciu, że oto stajesz przed Majestatem Boga i korzysz się przed nim. Nie zmieniając pozycji ciała, wyobraź sobie, że „zwijasz się w sobie” ku ziemi i dotykasz jej czołem. Chcesz stać się maleńki, maleńki... Chcesz zniknąć w Bogu. Nie ma już ciebie, ale jest tylko Bóg, który ogarnia Cię swym istnieniem.)

 

  1. Wprowadzenie do etap doświadczenia tego, że Bóg mnie kocha

 

Bóg, który mnie ogarnia swym istnieniem, jest Miłością. Dla Niego nie jestem pyłkiem w kosmosie. On dał mi duszę, dał mi cząstkę Siebie. Bóg zna mię po imieniu. Umiłował mnie, zaplanował moje narodzenie, zanim się narodziłem. Nie jestem „przypadkiem” natury. Zrodziła mię Miłość.

To nic, że wydaję się być pyłkiem przed Bogiem. Bóg uzdolnił mnie do miłowania. Podzielił się ze mną swą miłością i w niej daje się spotkać. Mam coś do zaofiarowania Bogu. On pragnie mojej miłości. Gdy cały wypełnię się miłością, gdy już nie będzie miejsca we mnie na nic innego oprócz miłości, to wtedy przyjdzie do mnie Bóg. Zdolność do kochania Boga jest najwspanialszym darem, jaki Stwórca złożył w swym stworzeniu.

Jest Ktoś, kto mię akceptuje takim, jaki jestem. Ogarnia mnie Miłość, która akceptuje mnie takim, jaki jestem i czeka na moją miłość...

(Trzeba na tym etapie starać się o zredukowanie uczuć do minimum. W spotkaniu z Bożą Miłością chodzi o coś więcej, niż o uczucie. Szukanie uczucia może stać się niepotrzebnym „filtrem”, który nie pozwoli Bogu przyjść do człowieka. Chodzi raczej o intensywne „bycie” przed Bogiem całym sercem, całą duszą, całym swym istnieniem).

 

  1. Wprowadzenie do etapu akceptacji woli Bożej

 

(Akceptacja woli Bożej może być najtrudniejszym etapem kontemplacji. Jeśli ktoś akurat przeżywa jakąś tragedię... Jest w trudnej sytuacji... Rozum na nic się tu nie zda. Ale jest taka szansa, że ktoś, kto doświadczy ogarnięcia siebie przez Miłość, będzie potrafił nawet w krzyżu dostrzec język Bożej miłości. Krzyż można zrozumieć tylko w miłości)

Cokolwiek mnie w życiu spotyka, jest przy mnie Bóg. Gdy spotyka mnie nieszczęście, gdy przychodzą trudne sytuacje, których nie jestem w stanie zrozumieć – także wtedy jest ze mną Bóg. Muszę sobie uświadomić, że mając Boga, mam wszystko, choćbym wszystko stracił. Gdybym nie miał Boga, to nawet jeśli miałbym wszystko - nie miałbym niczego.

Jezu, wtedy, gdy dotykają mnie trudności, ufam Tobie! Nie moja wola niech się stanie, ale Twoja, Boże!

 

  1. Wprowadzenie do etapu wstawiennnictwa

 

Choć moja modlitwa kontemplacyjna jest jakby odejściem „na pustynię”, gdzie jestem tylko ja i Bóg, to jednak owoce jej mogę i chcę ofiarować za konkretnych ludzi. Za tych, którzy potrzebują sił duchowych, zdrowia. Za tych, którzy mają szczególne zadania do wykonania. Za tych, którym może pomóc tylko modlitwa, bo tak są zatwardziali. To pewne, że moja modlitwa powoduje powstanie potężnej mocy, którą mogę kierować ku konkretnym ludziom - jeśli taka jest wola Boża.

Boże, pokieruj energię, którą mnie teraz obdarzasz, ku tej osobie, o której teraz myślę. Pokieruj nią tak, jak chcesz. Ty wiesz najlepiej, co z moją modlitwą zrobić. Spraw, aby moc i ciepło mojej modlitwy ogarnęły tego, o kim teraz myślę.

 

  1. Wprowadzenie do etapu uwielbienia Boga i dziękczynienia

 

(Sprawdzianem autentyczności kontemplacji jest powstanie w człowieku postawy uwielbienia Boga i postawy dziękczynienia za Jego bliskość. O tym etapie nie trzeba nic mówić. On się pojawi sam jako konsekwencja przejścia poprzednich etapów kontemplacji.)

Boże, uwielbiam Cię! Dziękuję Ci za to, że Jesteś!

(Trwaj w tym stanie uwielbienia i dziękczynienia przez przynajmniej kilka minut.)

 

 Kontemplacja – i co potem?

 

W końcowych minutach modlitwy kontemplacja musi spotkać się z działaniem. W jaki sposób? Czy to nie sprzeczność: kontemplacja i działanie? Powiedzieliśmy przecież, że trwanie w kontemplacji polega na sprowadzaniu swej aktywności do zera. Działać ma Bóg. Powiedzieliśmy, że tym więcej On zdziała, im więcej miejsca w sobie zrobię dla Niego. Owszem, taka jest zasada kontemplacji. Nie znaczy to, że kontemplacja zmierza do pustki, do jakiegoś rozpłynięcia się w nie-bycie. Ostatnim „akordem” kontemplacji jest uwielbienie Boga i dziękczynienie, które ma się przedłużyć na życie codzienne. Gdy skończysz wyznaczony sobie czas kontemplacji, to postaraj się, aby pozostało w tobie dominujące poczucie dziękczynienia Bogu za to, że jest tak blisko i pragnienie uwielbiania Go przez to wszystko, co będziesz robił po zakończeniu kontemplacji.  I z takim poczuciem idź w życie.

Możesz zakończyć kontemplację połączeniem jej z działaniem:

a) Niekiedy, w ostatnich minutach kontemplacji, przyjmij postawę stojącą, wyciągnij ręce ku niebu i powtarzaj: „Maranatha! Przyjdź Panie Jezu!”. Poczuj, jak napełnia cię Boża energia. Ogarnia cię ona od czubka palców, aż po twoje stopy. Poczuj, że twoje stopy mocno stoją na ziemi. Twoje ciało jest przewodnikiem energii. Przyjmujesz od Boga pozytywną energię, a oddajesz ziemi energię negatywną. Jesteś jak akumulator, który Bóg „ładuje” swą mocą. Mów w tym czasie: „Przyjdź, Panie Jezu! Napełnij mnie swą mocą”. On to zrobi. Pójdziesz w życie „naładowany” Jego mocą.

b) Niekiedy, po zakończeniu kontemplacji, poszukaj sposobności do uczestnictwa we Mszy Świętej. Msza Święta jest Wielkim Dziękczynieniem. Postaraj się uczestniczyć we Mszy Świętej w postawie uwielbienia i dziękczynienia. Tak jakby Msza Święta była ostatnim etapem kontemplacji. Będąc w kościele wyobraź sobie, że wypełniasz całą przestrzeń kościoła swym uwielbieniem Boga i dziękczynieniem. Każde słowo, które wypowiadasz, każda myśl, są nasycone uwielbieniem Boga i dziękczynieniem. Msza jest twoim jednym wielkim krzykiem (wraz z Jezusem!): „Boże, dzięki Ci! Boże, bądź uwielbiony!”. Tak przeżyta Msza Święta będzie czasem „ładowania akumulatora”: Bóg napełni cię Swą mocą, z którą pójdziesz w życie.

Prowadzisz życie w świecie. Sens kontemplacji jest taki, że ma ona pomagać ci żyć w świecie, a nie ma cię na sprawy świata zobojętniać. Patrz, jak żył Jezus. Jak aktywnie żył. Ale ciągle szukał swej „pustyni”. Odchodził i modlił się na osobności. Ty też masz odchodzić i modlić się na osobności, a potem iść ku ludziom i ku sprawom tego świata - naładowany Bożą mocą. Kierunek jest taki: od modlitwy - do życia. Czasem uda ci się synteza dwóch filarów życia, którą wyraża stare zawołanie: „Módl się i pracuj!”.

 

DODATEK: TRZYNAŚCIE ŁATWYCH ĆWICZEŃ ODDECHOWYCH

(skany z: L. Kaminoff, Joga, Białystok 2010)

REKOMENDUJE MGR MICHAŁ USTRZYŃSKI

z zastrzeżeniem stosowania "do granicy dyskomfortu"!

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

8.

9.

10.

11.

12.

13.

 

 

Free Joomla! template by Age Themes

            *